piątek, 22 czerwca 2012

Gojira


Pamiętam, że jako młody chłopak przeżywałem niesamowitą ekscytację, wybierając się na hit "Godzilla kontra Gigant". Stałem w długiej kolejce przed nieistniejącym już kinem Piast w Sieradzu, w gronie tak samo jak ja podnieconych kumpli z klasy. Seans był od 15 lat, a miałem 14. Trochę się martwiłem, czy starczy biletów, a ponadto czy mnie wpuszczą.

Udało się. Film mi się bardzo podobał, reszcie chłopaków również. Nie widziałem go już nigdy potem. Zapewne telewizja powtarzała go niejeden raz, ale nie dane mi było go obejrzeć. Może i dobrze. Podejrzewam, że teraz odczuwałbym niesmak i lekkie zażenowanie, że takimi bzdurami kiedyś się fascynowałem. Chociaż, parę lat temu obejrzałem nową, amerykańską wersję Godzilli, z Matthew Broderickiem w roli rozkojarzonego naukowca, który dziwnym zrządzeniem losu w ciągu dnia staje się bohaterem narodowym, ratującym kraj (a może i świat) przed atakiem gigantycznych potworów. Taki hollywoodzki schemat, przewidywalny do bólu, choć trzeba przyznać, że zrealizowany z rozmachem i dbałością o stronę wizualną. Efekty komputerowe zapierały dech w piersiach, chyba nawet ich twórcy dostali Oscara.

Kiedyś, w jakiejś małej księgarni, znalazłem książkę która posłużyła za kanwę scenariusza tego filmu. Kosztowała złotówkę (można często znaleźć książki na kilogramy), więc bez oporów kupiłem, tym bardziej, że nie miałem co czytać w pociągu. Pochłonąłem ją w kilka godzin, a ostatnio nawet przeczytałem drugi raz. Dobra, niezobowiązująca lektura, trzymająca w napięciu, idealny zabijacz czasu.

Amerykanie przywłaszczyli sobie japońską Gojirę. Pierwsze filmy o tym zmutowanym monstrum, siejącym postrach na ziemi i morzu, powstały w kraju kwitnącej wiśni, ale w świadomości większości widzów Godzilla to produkt zza oceanu.

Tymczasem swoją Gojirę mają też Francuzi. Na szczęście to nie kolejna wersja filmowego potwora, ale kapela metalowa. Karierę światową rozpoczęli z hukiem, otwierając koncerty Metalliki. Ich poprzednia studyjna płyta na długo zawładnęła moim Foobarem. Na kolejną kazali czekać aż cztery lata. Apetyt miałem wyostrzony i szczerze mówiąc, spodziewałem się ciosu, który jeśli mnie nie zabije, to przynajmniej powali na kolana. Niestety, album trochę rozczarowuje, nie jest tak nieprzewidywalny jak "The Way Of All Flesh" z 2008 roku, nie ma też na nim wyróżniającego się kawałka, który zapadłby na dłużej w pamięć.

Mimo wszystko trzeba przyznać, że kapela ma swój rozpoznawalny styl i brzmienie, o co w metalowym światku wcale nie tak łatwo. Dlatego, jeśli ktoś chciałby posłuchać, jak Francuzi radzą sobie z ciężkim brzmieniem, to voila:

Gojira 2012