poniedziałek, 9 stycznia 2012

Agent


Jeśli chodzi o targowanie się i żyłowanie, Chińczycy są chyba gorsi od Turków. Dwukrotnie miałem do czynienia z kolesiami z Chin, w obu przypadkach prawie się zagotowałem. Pierwszy raz w zeszłym roku. Napisał do mnie jakiś dupeusz pracujący w magazynie biznesowym. Upatrzył sobie jedno z moich zdjęć i chciał umieścić w swojej gazecie. Za free.

Spytałem go grzecznie, czy pracuje za darmo, bo ja na przykład cenię swój czas, swoją pracę i swoje umiejętności. W następnym mailu zaproponował 10 dolarów. Odpisałem, że nie jestem zainteresowany, a on na to, że porozmawia z szefem i postara się wynegocjować wyższą kwotę. Napisałem mu też, że chyba mają jakiś fundusz na reklamę. Próbowałem uruchomić jego kreatywność, podsunąć mu wędkę, ale okazał się tępym bucem, któremu chyba się wydaje, że reszta świata powinna go po rękach całować tylko dlatego, że jest dziennikarzem w jakimś azjatyckim pisemku.

Wynegocjował 20 dolarów. Napisałem mu, że mogę mu przelać te 20 dolarów, ale niech on ze swojej strony zrobi zdjęcie choć odrobinę podobne do mojego. Więcej się nie odezwał.

Nie wiem, jakie standardy obowiązują w Chinach, ale odnoszę wrażenie, że nie ceni się zbytnio cudzej pracy. Przedwczoraj dostałem maila przez swoją stronę od niejakiego Gary'ego, też z Chin. Następny dziennikarz i kolejne biznesowe pismo. Co oni kurwa z tymi biznesowymi miesięcznikami?

Tym razem pan Gary miał chrapkę na dwie moje prace. Spytałem o trochę szczegółów. W jaki sposób zamierza wykorzystać te zdjęcia, czy na okładkę, czy jako ilustrację tekstu. Dodałem, że dopiero jak będę to wiedział, podam mu cenę. Odpisał, że znajdą się wewnątrz numeru i - nie pytając mnie o zdanie - zaoferował po 50 dolarów amerykańskich za każde. Zaznaczył, że to i tak więcej niż oferują chińskim fotografom, a takie honoraria wynikają z kiepskiej kondycji chińskiego rynku (!). Nie kryłem swego zdziwienia, bowiem chińska gospodarka rozwija się w astronomicznym tempie, wszyscy zabiegają o tamtejszy rynek i chcą robić interesy z Chińczykami. Wydawało mi się, że utnę temat, jak napiszę mu, że nie jestem zainteresowany. Polska też nie należy do gigantów, ale mimo to sprzedaję tu swoje prace za zdecydowanie wyższą cenę.


Na to pan Gary zareagował jak chiński tygrys - zaproponował trzykrotnie wyższą cenę. Da się? Dało się. Przystałem na nią, nie bez oporów, ale wytłumaczyłem sobie, że potraktuję tę publikację jako formę reklamy. Ostatecznie Chiny to miliardowy rynek, a trochę dolarów amerykańskich na koncie jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Póki co, mój azjatycki kontrahent milczy. Ciekawe, czy przeleje pieniądze...

Wstawiłbym tu jakąś fajną chińską kapelę, ale żadnej nie znam i szczerze mówiąc, nawet nie chcę znać. Jest tyle zajebistej muzyki, dlaczego miałbym promować jakichś Chińczyków, zamiast - powiedzmy - Norwegów? Zaraziłem się niedawno ekscentrycznym, post-metalowym Virusem. Najnowsza płyta jest hipnotyczna i deliryczna, zniewala od pierwszych dźwięków i nie pozwala o sobie zapomnieć. Nie ma co pisać, trzeba posłuchać:

Virus - The Agent that shape The Desert


Virus - The Agent That Shapes the Desert (2011)

3 komentarze:

  1. Jest dalsza część tej historii. Pan Gary właśnie przysłał mi maila, że przelał połowę negocjowanej sumy na moje konto paypal. Jednak zdecydował się tylko na jedno zdjęcie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zastanawiam sie, Gary to imie rdzennie Chinskie? Brzmi troche po koreansku dla mojego nieosluchanego ucha, a wiesz, tam nie ma latwo!

    OdpowiedzUsuń
  3. podejrzewam, że to raczej wpływ amerykanizacji, wątpię nawet, czy w Korei mają takie imiona, choć pewności nie mam

    OdpowiedzUsuń